Daphne du Maurier: „Rebecca”

Książka

W Monte Carlo młoda, nieśmiała kobieta spotyka uprawianego i starszego wdowca Maxima de Wintera. Przyciąga go i popycha jego melancholię po śmierci żony Rebeki, która zginęła w wypadku na łodzi. Czy w ciągu tygodnia robi z niej propozycję małżeństwa, czy jest zaskoczona? ale uradowany. Po wystawnym miesiącu miodowym para wraca do posiadłości de Wintera Manderley w Kornwalii. Gdy ponownie dba o administrowanie własnością, jego miłość wydaje się słabnąć. Nowa pani de Winter musi zdać sobie sprawę z tego, że jej poprzedniczka jest wciąż niesamowicie obecna w całym domu. Czy jest bliska rozpaczy, czy kryje się za mroczną tajemnicą Manderleya? i jej męża. Atmosferycznie gęsta powieść Daphne du Maurier jest klasykiem: zręczna psychologicznie, opowiada historię wielkiej, destrukcyjnej miłości.

Mroczny sekret, destrukcyjna miłość, ekscytująca wściekły koniec. Klasyk.



Autor

Daphne du Maurier (1907-1989) opublikowała swoją pierwszą powieść w wieku 24 lat i jest jedną z najpopularniejszych pisarek na świecie. Twoja powieść "Rebecca" było, podobnie jak jej opowiadanie „Ptaki” Alfreda Hitchcocka, sfilmowane i odebrane w 1940 roku Oscara jako „najlepszy film”. W 1969 roku została pasowana na rycerza przez angielską królową za zasługi dla literatury.

Zamówienie ChroniquesDuVasteMonde Book „Die Liebesromane”

Zamów całą edycję książki ChroniquesDuVasteMonde „Die Liebesromane” tutaj w naszym sklepie i zaoszczędź ponad 40 euro w porównaniu z pojedynczym zakupem.

Przeczytaj próbkę „Rebecca”

Ostatniej nocy śniłem, że wróciłem do Manderley. Widziałem siebie stojącego przy żelaznej bramie podjazdu i na początku nie mogłem wejść, ponieważ droga była dla mnie zamknięta. Zamek i łańcuch wisiały przy bramie. Śniłem za portierem i nie otrzymałem odpowiedzi, a kiedy wyjrzałem przez zardzewiałe kraty, zobaczyłem, że brama jest niezamieszkana.

Z komina nie unosił się dym, a małe okna rozsunęły się. Wtedy, jak wszyscy marzyciele, nagle miałem nadprzyrodzone moce i jak bezcielesna istota, minąłem przeszkodę. Przede mną podjazd kręcił się, wykręcał i wykręcał, jak to było od niepamiętnych czasów, ale kiedy szedłem dalej, zdałem sobie sprawę, że coś się zmieniło; droga nie była tą, którą znaliśmy; był szczupły i zaniedbany.

Na początku mnie to zdezorientowało, a ja tego nie rozumiałem. I dopiero gdy musiałem uchylić głowę, gdy gałąź opadała w dół, zdałem sobie sprawę, co się stało. Natura znowu przyszła do niej; bez pośpiechu, w cichy, skryty sposób stopniowo rozprzestrzeniała długą drogę z długimi palcami na drodze. Las, który niegdyś stanowił groźne niebezpieczeństwo, wreszcie zdołał wygrać. Po cichu jego drzewa coraz bardziej zbliżały się do granicy. Buchen przyciskały do ​​siebie swoje szaro-białe nagie pnie, splatając gałęzie w dziwnym uścisku i budując sklepienie nad moją głową jak łuk kościoła.

Podejście było wąskie, cienka nić w porównaniu z przeszłością, żwir zniknął, uduszony trawą i mchem. Drzewa wyciągały niskie gałęzie, które hamowały krok; jej sękate korzenie wystawały jak szpony śmierci. Tu i ówdzie rozpoznałem krzaki w tej dżungli: hortensje, których niebieskie głowy były sławne. Żadna ręka nie przycinała ich, były dzikie, a teraz róża kwitnie na gigantyczne rozmiary, czarne i brzydkie jak bezimienny chwast obok nich.

Dalej, dalej, wkrótce na wschód, teraz na zachód, nędzna ścieżka, która kiedyś była naszą raną podjazdową. Czasami myślałem, że zniknął całkowicie teraz, ale pojawił się ponownie, być może, a może i pracowicie, wspinając się na skraj błotnistego rowu, który zmył zimowy deszcz, za zwalonym drzewem. Nie sądziłem, że droga jest tak długa. Mile musiały się zwielokrotnić, tak jak zrobiły to drzewa, i ta ścieżka prowadziła do labiryntu, dusznej dziczy, ale nie do domu. Nagle stanąłem przed nim; niepohamowana dżungla zarośli zablokowała moją wizję, a ja stałem tam, moje serce biło w piersi i poczułem ból nabrzmiałych łez w oczach.

Był Manderley, nasz Manderley, cichy, tajemniczy, jak zawsze; szary kamień mienił się w świetle mojego wymarzonego księżyca, wysokie dwuczęściowe okna odbijały zieleń trawnika, taras.Czas nie mógł zniszczyć idealnej symetrii tych ścian, a nie harmonii sytuacji? klejnot w otwartej dłoni. Taras spadł na trawniki, a trawniki ciągnęły się ku morzu, a gdy się odwróciłem, rozpoznałem srebrzystą przestrzeń, pogodnie pod księżycem niczym jezioro, nietknięte przez wiatr i burzę. Żadne fale nigdy nie zakłóciłyby tego wymarzonego morza, żadna ściana chmur z zachodu nie mogłaby zaćmić jasności tego bladego nieba.



Odwróciłem się do domu, a nawet jeśli był bez szwanku, nietknięty, jakbyśmy go wczoraj zostawili? Widziałem, że nawet ogród był posłuszny prawu dżungli. Krzewy rododendronów wznosiły się i zaplątały w cierniste krzewy, tworząc nienaturalne śluby z masą bezimiennych krzewów przylegających do ich korzeni. Drzewo bzu połączyło się z bukowym drzewem, a złośliwy bluszcz, zawsze wróg łaski, zawiązał je jeszcze bliżej siebie, owijając macki wokół pary, by nigdy więcej go nie uwolnić. Bluszcz zdominował ten zagubiony ogród; długie wąsy przemknęły po trawniku i wkrótce weszły w posiadanie domu. Wszędzie rosły pokrzywy, awansujący oddział wroga. Zalali taras, wylegiwszy się na pasach, nieokiełznani i nieskrępowani, opierając się nawet o okna domu. Nie zrobili jednak zbyt wiele, by strzec służby, ponieważ w wielu miejscach rabarbar już przedzierał się przez jej szeregi, a przy zmiażdżonych głowach i słabych łodygach leżeli na ziemi, na której krążyły ścieżki. Opuściłem dysk i wspiąłem się na taras; Pokrzywy w moim śnie nic mi nie przeszkadzały, szedłem zaczarowany i nic mnie nie powstrzymało.

Światło księżyca może odgrywać dziwne sztuczki na wyobraźnię, nawet wyobraźnię marzyciela. Gdy stałem nieruchomo, z powściągliwym oddechem, mógłbym przysiąc, że dom nie był tylko pustą skorupą, ale ożywioną i ożywioną, tak jak kiedyś.

Okna były jasno oświetlone, zasłony falowały cicho na nocnym wietrze, a tam, w bibliotece, wciąż były na wpół otwarte drzwi, które zapomnieliśmy zamknąć, a moja chusteczka leżała na stole obok wazonu jesiennych róż. Wszystko w pokoju musiało jeszcze wymownie mówić o naszej obecności: mały stos książek z biblioteki, narysowany jako przeczytany, który należy ponownie umieścić; i stare numery „Timesa”; Popielniczka z rozdrobnionymi kawałkami papierosów; zmięte poduszki na krzesłach, które nadal nosiły odcisk naszych głów; zwęglony blask naszego drewnianego ognia, który tlący się w oczekiwaniu na ranek; a Jasper, nasz drogi Jasper, z wyrazistymi oczami i ciężkimi, opadającymi ustami, wciąż był wyciągnięty przed kominkiem, stukając ogonem o podłogę, jak zawsze, kiedy usłyszał kroki swego pana.

Chmura pojawiła się niewidzialna, zakrywając księżyc na chwilę. Z nim zgasły okna; sen zniknął, a głos przeszłości już nie szeptał wokół gapiących się ścian.

Dom był grobowcem naszych nadziei, a nasze cierpienia zostały pogrzebane w ruinach. Nie było zmartwychwstania. Gdybym myślał o Manderleyu w dzień, myśli nie byłyby gorzkie.



Przypomniałbym sobie, jak mogło być, gdybym był tam bez strachu. Pamiętam letni ogród różany, ptasie gniazdo wczesnym rankiem; piliśmy herbatę pod kasztanowcem, a szum morza dochodził z dołu przez trawniki do nas. Pamiętam kwitnący liliowy i naszą szczęśliwą dolinę. Te rzeczy były trwałe, nie mogły umrzeć; te wspomnienia nie bolały.

Rebecca (1940) Full movie (Marzec 2024).



Romansowa powieść, Monte Carlo, miesiąc miodowy, Kornwalia, Alfred Hitchcock, książka, powieść, powieść romantyczna, wydanie romantyczne o miłości, Rebecca, Daphne du Maurier