Z Gdańska do Rygi: wycieczka rowerowa po Morzu Bałtyckim

Właściwie nie boję się mężczyzn. Ale boję się Franka i Hartmuta. Obaj wyglądają dość nieszkodliwie w ciągu ponad 70 lat, ale podczas naszej rundy wstępnej w gdańskim hotelu ujawniają się. Nawiasem mówiąc, dwóch amatorskich rowerzystów opowiada, gdzie jeździli na całym świecie: Uganda, Senegal, Południowa Afryka (Frank z Berlina), Północny Przylądek, przez Alpy i tylko z Niedersachsen do Berlina nocą (Hartmut z Soltau). W co naprawdę się tu zaangażowałem? Moje przeżycia rowerowe są raczej lokalne, mój stan jest umiarkowany. W każdym razie wierzę w obietnicę przewodnika Petera, który poprowadzi całą grupę jedenastogłową w dobrym nastroju z Gdańska do Rygi. I e-rower, który wybrałem.

W ciągu dnia zaczęło się tak zrelaksowane. Moja przyjaciółka Sabine i ja spacerowaliśmy po Gdańsku. Teraz, latem, jest ciepło. Słońce świeci, a Gdańsk, jak nazywa się miasto po polsku, jest pełen szczęśliwych ludzi. Święta procesja wisi nad pomostem, miękkie lody w jednej ręce, mężczyzna, przyjaciel lub dziecko z drugiej. W Motławie słychać brzęczenie, a łodzie przepływające przez wodę zmierzają w stronę plaż nad Morzem Bałtyckim. Nastolatki świętują przyjęcia na jachtach. Przechadzamy się po domach patrycjuszy, które stoją obok siebie w Langgasse, jak kandydaci do nagrody piękności. Bramy prowadzą brukowanymi uliczkami, do małych sklepów z artykułami oszczędnościowymi, do kawiarni z domowym ciastem. W Frauengasse jeden magazyn bursztynu jest zatłoczony obok drugiego.

Wszędzie brzmi muzyka w starym hanzeatyckim mieście, skrzypce i harfa, bas gitary elektrycznej. Są to studenci, którzy zarabiają kilka złotych samodzielnie lub jako miniband i - w miłym preludium do naszej wielkiej podróży - wprawiają nas w dobry humor.

Psy, które wyruszyliśmy następnego ranka. Przejedziemy około 550 kilometrów w ciągu dwunastu dni przez cztery kraje: Polskę, rosyjską eksklawę Kaliningrad, Litwę i Łotwę.

Gdy tylko opuścimy Gdańsk, zatopię się w krajobrazie. Wszystko wokół łąk z makami, które ważą na polach wiatru i pszenicy tak daleko, jak okiem sięgnąć. Przejeżdżamy koło bocianich gniazd, gdzie potomstwo czeka na rodziców z głodnymi dziobami. Przez wioski, gdzie czas nie mija. Koronkowe zasłony wiszą za drewnianymi okiennicami, hollyhocks kwitną na szarych ścianach domu.



Stary port w Gdańsku, miasto Frombork i rower na Mierzei Kurońskiej

© Sabine Steputat

Większość dachów jest krzywo i krzywo. W ogrodach rosną kapusty i marchewki, ogórki, pietruszka. Każdy, kto zarobił trochę pieniędzy, zdobi wejście do garażu kostką brukową i podwórkiem z trawnikiem i drzewami iglastymi. Nasze ścieżki są czasami żwirowe i muldy, czasami stare cysterny, w tym niezliczone dziury. „Witaj, Niemcy”, mężczyzna z nagim torsem wzywa nas przez płot i fale, aż znikniemy w gaju.

Mój strach, że Frank i Hartmut mogą wytworzyć tempo, które zmusza mnie do sapania, okazuje się nieuzasadniony w pierwszych dniach. Wręcz przeciwnie. Frank gawędził tak zabawnie o prowadzeniu swojego życia i swoich bliskich, że zapominam o wszystkich wysiłkach. Hartmut nigdy nie pędzi do przodu i daje mi wskazówki, jak mogę oszczędzić siły podczas jazdy. Drugi Mitradler, dwie pary z północnych i południowych Niemiec, brat i siostra z Hamburga i samotna kobieta z Nadrenii, są zawodnikami drużynowymi i dostosowują się do rytmu grupowego. Jeśli jest tu ktoś, to mój rower, moja „gazela”, jak się nazywa na czarnej ramie. W wiatr, ten e-rower lubi przestać mnie popychać i pozwolić mi kopać go prawidłowo.

Fakt, że wszyscy pozostają w dobrym nastroju, jest również zasługą Arnim, naszego drugiego przewodnika. Robi najlepsze pikniki między Uralem a Zatoką Pomorską i opowiada nam anegdoty i historie. Jak w Nidzie (Nida), znanym kurorcie nadmorskim na Mierzei Kurońskiej z krajobrazem wydm saharyjskich, gdzie odwiedzamy letni dom Thomasa Manna. Jest to drewniany dom ze wspaniałym widokiem na lagunę. W małej komnacie pod strzechą laureat Nagrody Nobla napisał do „Józefa i jego braci”. Był z rodziną na początku lat trzydziestych tylko trzy razy, zanim wyemigrował do Szwajcarii. Potem dom wpadł w ręce Hermanna Göringa.

Niemiecka historia towarzyszy nam niemal wszędzie podczas naszej wycieczki po czterech krajach. Jedziemy starą drogą cesarską z Elbląga do Elbląga do letniej rezydencji ostatniego cesarza niemieckiego w Kadyny (Cadinen), skromnej rezydencji z małym parkiem, którego nie można zwiedzić. Badamy Frombork (Frauenburg), małe miasteczko z katedrą w nordyckim gotyku ceglanym.Obok filaru znajduje się grób Mikołaja Kopernika, złota Madonna uśmiecha się jak królowa na odwiedzających. Wspinamy się na dzwonnicę i jesteśmy nagradzani widokiem na świeżą lagunę. Muszę pomyśleć o tysiącach uchodźców z niemieckich wschodnich terytoriów, którzy pod koniec II wojny światowej zmarli tu na lodzie z zimnej pogody lub zginęli w bombardowaniu armii rosyjskiej.



Dom w Nidzie i zadaszony stół piknikowy

© Sabine Steputat

Nie tęsknimy za turystami. Nikt z nas nie szuka tu śladów swojej rodziny. Ale kiedy jedziemy przez dawne Prusy Wschodnie, przez te długie, wysadzane drzewami aleje, które chronią nas przed słońcem zielonymi ramionami pełnymi dębowych liści, nad nami niebo, tak niebieskie i wysokie, jak nigdzie na świecie, mogę polepszyć ból wysiedlonych zrozumieć.

W swojej książce „Obrazy, które powoli zanikają” Marion Gräfin Dönhoff napisała, że ​​dorastała na farmie w Prusach Wschodnich i straciła wszystko: „Nie wyobrażam sobie, że najwyższy stopień miłości do ojczyzny jest udokumentowany przez fakt, że jest się w nienawiści osiąść na mieliźnie przeciwko tym, którzy ich opanowali i oczerniać tych, którzy zgadzają się na pojednanie ”. Jeśli myślała o Prusach Wschodnich, była pewna, że ​​jest równie nieporównywalnie piękna, jak wtedy, gdy była jej domem. „Być może jest to najwyższy stopień miłości: kochać bez posiadania”.

Kaliningrad jest dość brzydki. Wysokie betonowe budynki z czasów sowieckich rozpadają się mniej więcej dla siebie. A tam gdzie stał stary zamek Königsberg, nawiedzony dom, „Dom Sowjetow”, wystaje w szare niebo. Administracja miasta miała się tu wprowadzić w latach siedemdziesiątych, ale w okresie budowy kompleks groził zawaleniem. Rosyjski rząd obiecał lata temu odbudować zamek, słyszymy od Tamary, naszej towarzyszki podróży w rosyjskiej eksklawie. „Właściwie dobrze sobie radzimy” - mówi były inżynier - „nie możemy narzekać - w pozostałej części Rosji jest o wiele więcej smutku i ubóstwa”.

W Kaliningradzie nie brakuje żywności. W supermarkecie gromadzą się melony Viktoria, pomidory i wiśnie. Kiełbasy i świeżo ubite kurczęta są na liczniku mięsa. Chleb pochodzi z pieca. W moim koszyku znajduje się czapka z sauną dla mężczyzn z czerwoną gwiazdą radziecką i plotką: Na stronie tytułowej uśmiecha się Putin, „najpiękniejszy pan młody Rosji”.

Cieszymy się, że możemy opuścić Kaliningrad. Cieszymy się z pobliskiego Morza Bałtyckiego, które toczy się długimi falami po długich piaszczystych plażach i małym miasteczku Klaipeda (Memel) na Litwie. Ostatnie promienie słońca towarzyszą nam na promie, który prowadzi nas do miasta portowego.

Studenci siedzą przed starymi magazynami na rzece Dane, śmiejąc się, mijając fontannę Ęnnchen-von-Tharau na Placu Teatralnym i idąc wąskimi uliczkami starego miasta z domami z muru pruskiego. W Friedrich Passage po 19 zegar nie ma już miejsca w restauracjach, goście są łokciami na łokciach, a obfite posiłki na stołach to: pierogi z grzybami, pierogi ziemniaczane z nadzieniem mięsnym. Świeży szkic Svyturys, piwo z jednego z najstarszych browarów w mieście.



Nadbrzeżna promenada w Kaliningradzie i nocne życie w Rydze

© Sabine Steputat

Ale to raczej ciche chwile sprawiają, że ta trasa jest wyjątkowa. Jeśli siedzimy z czerwonymi głowami gdzieś w naturze i rozciągamy nogi, na łące, otulonej błękitem chabrów, różu dzikich wyki. Na jeziorach, gdzie trzcina szeleści cicho i bażant wylatuje z osłony.

Kiedy kościół wiejski jest odblokowany i klękamy przed ołtarzem, który jest pięknie ozdobiony świętymi obrazkami i świecami. Kiedy przetaczamy się przez lasy, gdzie jest kierowca na polanach, robimy małą firmę z cappuccino dla rowerzystów i turystów. Jeśli wspinamy się na „Górę Krzyży”, narodowe sanktuarium na katolickiej Litwie. Wzgórze z niezliczonymi krucyfiksami, gąszcz drewna i żelaza, plastikowych i kołowych obręczy, zawieszone na różańcach i papierowych kwiatach. Każde wstawiennictwo, jedno życzenie, jedno dzięki, jedno przeprosiny. Buldożery przetaczały wszystko pod okupacją sowiecką. Kilka nocy później wskrzeszono pierwsze krzyże.

Ryga świętuje. Życie. Lato. Bary i puby otworzyły okna, rozbrzmiewa muzyka, pop i jazz, folk i blues. Kierujemy się na Livenplatz, gdzie ustawiane są duże namioty, jak w ogródku piwnym. W jednym, zespół rockabilly gra swoje szybkie rytmy, nad drewnianymi stołowymi kuflami ślizgają się w naszym kierunku. Łyk, a już Sabine chwyta śmiejącego się Franka, zamiatają w disco box na parkiecie. Właściwie chcieliśmy przejść dalej, do plisowanych secesyjnych domów. Ale teraz po prostu wyłączamy bieg i zostajemy. Klaszcz i kołysaj i świętuj z.

Dobrze wiedzieć

Wycieczka rowerowa z przewodnikiem jest oferowana przez specjalistę ds. Podróży rowerowych „Die Landpartie” (tel. 04 41/570 68 30, www.dielandpartie.de) we współpracy z ADFC. Jest to część niezwykłej trasy z Hamburga do Petersburga: Sekcja 1: Hamburg - Gdańsk Sekcja 2: Gdańsk - Ryga Sekcja 3: Ryga - St.Petersburg

Sekcje można również rezerwować indywidualnie. Pokoje są zazwyczaj proste, bagaż jest przewożony, autobus towarzyszy zmęczonym rowerzystom.

Dzienne etapy: od 33 do 75 kilometrów.

Czemu wolę morze zimą bardziej niż latem? (Kwiecień 2024).



Jazda rowerem, Gdańsk, Ryga, Morze Bałtyckie, Thomas Mann, Litwa, Hamburg, Berlin, Alpy, Uganda, Senegal, RPA, Dolna Saksonia, Łotwa, Rosja, jazda na rowerze po Morzu Bałtyckim