Marzyć! Dlaczego zazwyczaj nie sprawia ci większej radości z emigracji

Marzysz o własnym hostelu w Nowej Zelandii, kawiarni na plaży w Meksyku lub małej fince na Costa Brava? Pozwól, że dam ci kilka rad, nawet jeśli jest głupi: po prostu śnij i nie rób tego! Radzę ci to zrobić, chociaż kilka lat temu wyrzuciłem z mojego życia każdego, kto doradzał mi taki śmieć. Dlaczego i tak to robię? Ponieważ próbowałem trzy razy i teraz mogę powiedzieć z uzasadnieniem: bez względu na to, czego szukasz ... w oddali nie znajdziesz.

La dolce vita - słodkie życie w Bella Italia

Spotkałem go w pracy. Wskazał, przemówił i żył z takim zapałem, że oglądanie go było przyjemnością. Kiedy się rozgniewał, biuro zatrzęsło się, a kiedy był szczęśliwy, normalny dzień wydawał się ucztą. Poznałem wymiary emocjonalne, które znałem z najbardziej przesadzonych filmów. Nigdy wcześniej nie widziałem tak wiele życia u jednej osoby. Teraz można myśleć, że to początek wspaniałej historii miłosnej. To było jakoś. Ale zamiast się w nim zakochać, zakochałem się w całym kraju. Zdecydowałem: Pewnego dnia będę tam mieszkał, z dobrym jedzeniem, z zamkniętymi oczami, gdzie ludzie śpiewają na ulicy, kiedy są w dobrym nastroju i gdzie ludzie kochają każde włókno swojego ciała ... bez względu na to, czy jest to makaron , gorący facet obok lub twoja własna mama.



Co się stało, gdy spełniło się marzenie?

Teraz nie jestem typem osoby, która odchyla się i czeka leniwie na szczęście. Jestem bardziej sprawcą. Więc po nauce słownictwa, pracowałem w Internecie nad możliwościami i oszczędzałem każdemu pensowi, by zrobić pierwszy krok w moim nowym słodkim życiu. Rzuciłem pracę, przeprowadziłem się do Rzymu i zostawiłem swoje oszczędności w szkołach językowych. Kiedy skończyły mi się pieniądze, pojechałem do Palermo i podjąłem pracę jako niania w sycylijskiej rodzinie.

Sycylia? Jak sen

Mieszkałem w najpiękniejszej części miasta, miałem swój własny pokój z łazienką w penthouse, otoczony drzewami pomarańczowymi i potężnymi magnoliami. Codziennie jeździłem autobusem na Mondello, plażę, która faktycznie istnieje tylko w ilustrowanych książkach.



© Getty Images

Tam nadal uczyłem się słownictwa jak szaleniec i tam też spotkałem Stefano, bardzo ładnego Sycylijczyka, który ucieleśniał wszystko, czego szukałem w życiu. A jednak: pozostałem widzem. Widziałem i zadziwiałem, ssałem i kochałem. Ale zostałem kim byłem. Kiedy nie byłem już szczęśliwy na stanowisku widza, zostawiłem Stefano i Palermo za sobą z ciężkim sercem. Ale nie chciałem się poddawać. Po powrocie do Niemiec zapisałem się na uniwersytet i studiowałem włoski przez trzy lata (tak, naprawdę istnieje).

Wenecja - La Serenissima

W piątym semestrze następna próba: szukałem pokoju w Wenecji. Może, pomyślałem, może tym razem działa ze mną i Włochami. Może tym razem czuje się bardziej jak ja.





© Getty Images

Z mojego pokoju widziałem morze, uniwersytet był nad Kanałem Grande. I po raz pierwszy zabrałem vaporetto na Piazza San Marco, moje serce niemal pękało ze szczęścia. Mieszkałem na małej wyspie, szybko zaprzyjaźniłem się i uczyniłem lagunę Jeleną, Marco, Michele i Andreą niepewnymi. Potem powoli przyszło codzienne życie. Testy były trudne, powódź często uderzała nas niespodziewanie i aby dostać się z punktu A do punktu B, musieliście pokonać co najmniej dwieście turystów. Tak, Wenecja była cholerną divą, jeśli przyjrzysz się bliżej miastu. Kiedy ktoś mnie odwiedzał, obserwowałem, jak miasto nawiedza wszystkich. Ale znałem ją także w brzydkich chwilach. Wiedziałem, jak bardzo może być dziwna i ile żąda w życiu codziennym. A potem stało się: Wenecja zaczęła mnie denerwować. Czułem się jak ktoś, kto potrzebuje windy i może korzystać tylko z diabelskiego młyna. Cały teatr wokół tego miasta nagle oszalał.

Dlaczego nie pracował ze szczęściem w oddali

Mieszkam w Niemczech od dziesięciu lat. Nie ożeniłem się z Sycylijczykiem i nie widzę morza za oknem. Czy nadal jestem szczęśliwy? Tak! Tymczasem wiem też, dlaczego moje próby emigracji nie uszczęśliwiały mnie: szukałem czegoś, czego nigdzie nie znajdziesz, a mianowicie innej wersji mnie. Mniej racjonalnej, o wiele bardziej żywej, takiej, która tańczy na ulicy, kiedy nic jej nie jest. Chodzi o to, że nie jestem taki. Jestem ładną niemiecką tancerką z alkoholem, bez względu na to, czy mi pasuje, czy nie. Rzadko krzyczę na ludzi, którzy dziko gestykulują, i jem makaron niezbyt zachwycający, z otwartymi oczami. Nie wierzę już w tęskne miejsca, przynajmniej nie jako cel życia. Ale mocno wierzę, że nasze wymarzone miejsca mówią nam wiele o naszych pragnieniach.Przeważnie nie wypełniają się lotem na odległość, ale wewnętrzną dojrzałością. Czy myślę, że są szczęśliwi emigranci? Sto procent. Ale wierzę też, że ci emigranci byliby równie szczęśliwi wszędzie indziej. Szczęście nie można znaleźć na mapie, ale w sobie, co brzmi jak głupie kalendarzowe powiedzenie, to wielka mądrość mojego życia. Nawiasem mówiąc, nadal lubię Włochy. Jestem jedną z dwustu turystów, którzy muszą pakować miejscowych na bok.

"Nasze emocje się różnią - trudne emocje dzieci i rodziców" - dr Barbara Arska-Karyłowska (Może 2024).