Nasze telefony komórkowe, ich piekło

Jeśli szukasz najsłabszego ogniwa w długim, długim łańcuchu, który wyjaśnia, co nasze telefony radzą sobie z wojnami milicji i zniewoleniem kobiet w Afryce, trafisz do Kongo, na drewnianej ławce przed dziurawą chatą z błotem. Na ławce siedzi drobna kobieta z wysokimi kośćmi policzkowymi i blizną na linii włosów. Nazywa się Rachel, patrzy na ziemię, dwie świnki morskie, jedna czarno-biała, jedna kolorowa, ścigają swój bank. Hoduje je, by ją zabić. Ona przyprowadza swoje pięcioro dzieci, z mięsem świnki morskiej i kilkoma pałeczkami manioku, które zbiera w polu swoich rodziców.

Rachel M'Masumbuko ma 38 lat, miała przeciętne życie, jakie mają mieszkańcy wiosek we wschodnim regionie kongijskim Południowego Kivu. Mężczyzna, czworo dzieci, pole, kilka świń. Potem przyszli buntownicy.



Martwimy się o wegańskie jedzenie, uczciwe tulipany i eko-moc, ale ledwie na naszych telefonach komórkowych.

To łańcuch chciwości i przemocy, który łączy nas z Rachel. My, którzy martwimy się o wegańskie jedzenie, uczciwe tulipany i eko-moc, ale nie lub prawie na naszych telefonach komórkowych. Zmienimy je wszystkie, dwa lata, jeśli pojawią się nowe modele. Każdy smartfon zużywa do 30 różnych metali, z czego około połowa pochodzi z kopalni złota, koltanu, cyny i wolframu we wschodnim Kongu, szczególnie z regionu Kiwu na granicy z Rwandą, jednego z najbardziej bogatych w zasoby obszarów świat. Tam „minerały krwi” - niektóre proste ciemne kawałki, inne połyskujące i wielokątne - utrzymują przy życiu lata tlącej się wojny milicji. 40–50 różnych grup rebeliantów terroryzuje kraj: gangów byłych dzieci-żołnierzy, milicji kongijskiej, rwandyjskich bojowników, którzy uciekli tam po ludobójstwie w 1994 roku.

Kontrolują dużą część około 900 kopalń i finansują zakupy broni. Zniewalają ludzi z okolicznych wiosek i zmuszają ich do wydobywania rud z ziemi za pomocą prostych łopat lub gołych rąk. Minerały, które dostarczają pośrednikom, którzy sprzedają je innym pośrednikom. Są eksportowane do Azji przez Mombasę w Kenii, a następnie sprzedawane głównym producentom telefonów komórkowych na świecie. Im dalej łańcuch od Konga, tym większy zysk.



Historia Rachel: Okrucieństwo, które nie pozwala na bunt

Rachel wypędziła kamienie ze średniego życia sześć lat temu. Buntownicy, pięciu mężczyzn, przybyli w nocy, męża Rachel nie było w domu. Zgwałcili ją przed swoimi teściami i jej czwórką dzieci, pobili świnkę na pół i kazali jej wziąć kawałki i pójść za nimi do lasu. Szli przez tydzień, a potem dotarli do obozu, w którym buntownicy posiadali kilkudziesięciu deportowanych. Umarli leżeli tam, mężczyźni byli przywiązani do nagich drzew, musieli jeść własne penisy, tną mięso z ud, trzymali nad ogniem i przekazywali Rachel. Gdyby zwymiotowała, zabiliby ją.

Pracowała w kopalniach przez pół roku. Musiała kopać w niezabezpieczonych tunelach dla Coltana, rudy, z której tantal jest przechowywany w kondensatorach każdego telefonu komórkowego, aby przechowywać ładunek elektryczny. Kiedy została pochowana, wykopała rękami, ponieważ od tego czasu ma bliznę na głowie, którą zwykle przykrywa chustą.

Każdej nocy była gwałcona. W ciągu dnia musiała przerzucać koltan w workach i zanieść go do punktu zbiórki. Co tydzień lub dwa helikoptery i uzbrojeni mężczyźni pojawiali się nad obozem, zrzucając ubrania i jedzenie, mleko, ryż, fasolę, kawę rozpuszczalną i worki z rudami i minerałami na pokładzie. Czasami widziała twarz białego człowieka w helikopterze. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że jest w ciąży.

Policja, rząd, żołnierze - we wschodnim Kongu nie ma oficjalnej agencji próbującej wyjaśnić los wysiedlonych wieśniaków. Rachela zawdzięcza przetrwanie dowódcy armii, który wraz ze swoją jednostką wyruszył na walkę z rebeliantami. Pokonał obóz 40 ludźmi, Rachel mogła uciec.



Rachel nie mogła uciec od swojej historii. Teściowie obrażali ją, mówiąc, że jest teraz żoną buntowników. Jej mąż nie chciał jej słuchać. Kiedy urodził się jej syn, zażądał, by go zabiła, żeby mógł jej wybaczyć, ale nie chłopiec, który pewnego dnia odziedziczy jego ziemię. Rachel przeniosła się do swoich rodziców po drugiej stronie wioski i nazwała swoje dziecko Tomosifu, czyli wolą Boga. Tak więc w Kivu nazywają dzieci, które chcą tylko Boga.

Jej brat co miesiąc daje jej trochę pieniędzy, co wystarczy, by wysłać troje z pięciorga dzieci do szkoły. Rachel wybrała tę, którą uważa za najmądrzejszą, jest tam Tomosifu. „Potrzebuje edukacji, ponieważ ma ciężkie życie”, mówi. Nawet jego siostry nazywają go „Hutu”, dzieckiem rwandyjskich rebeliantów. Nikt nie gra z nim w piłkę nożną na placu zabaw.

Raz w tygodniu Rachel wyrusza w półtorej godziny przez pola manioku i kukurydzy w dół zbocza do wioski Burhale. Kiedy pada deszcz i ślady gliny są śliskie, potrzebuje pół godziny dłużej w gumowych butach. Wchodzi do pokoju wspólnego kościoła, dużej sali z kilkoma ławkami i panelami na ścianie, na której napisane są francuskie czasowniki.

Tuzin kobiet spotyka się, niektóre mają ze sobą dzieci, uczą się pisać, czytać i rozmawiać o swojej przeszłości. Ci, którzy już mogą o tym mówić, wstają i opowiadają swoją historię podczas każdej sesji, aby zachęcić tych, którzy są nowi w grupie. Aby rozpocząć nowe życie, wyjść z dziury lub, na samym początku, po prostu ponownie się umyć.

Wszyscy oni doznają obrażeń fizycznych poprzez drewniane lub żelazne uchwyty broni, z którą zostali zgwałceni. Wiele osób wkłada plastikowe wkładki, ponieważ zranione narządy wciąż się gniją. Większość cierpi codziennie, a niektórzy mają HIV. Ale wchodzą do grupy, ponieważ zdają sobie sprawę, że tak straszne, jak ich historia, są kobiety, które doświadczyły czegoś jeszcze gorszego. Rachel myśli o mięsie. Nie powiedziała jeszcze nic w grupie.

Thérèse Mema, 32 lata, jest terapeutką traumatyczną i pracownikiem socjalnym

© Claudius Schulze

Tylko Teresa powierzyła ją. Thérèse Mema, 32 lata, terapeuta urazowy, pracownik socjalny, właściwie nie ma tytułu zawodowego, który obejmowałby to, co robi, ponieważ nie jest to zawód, ale ona sama. Jest małą kobietą, nieco zaokrągloną, ponieważ lubi jeść, z jednym Szczęście, dzięki któremu może dotrzeć do innych ludzi. Nie boi się, pracuje w wioskach, które mówią, że ma broń, a często są to ludzie, którzy sami byli częścią buntowników. Ale wie, jakie ryzyko chce podjąć.

Mieszka z rodziną w Bukavu, stolicy południowego Kivu, około dwóch godzin jazdy od Burhale. Wiele ofiar gwałtu ucieka tutaj, gdy ich rodziny odrzucają je. Bukavu rozwija się od lat, okolica, w której znajduje się dom Teresy, nie istniała dziesięć lat temu, teraz znajduje się w samym sercu miasta.

Teresa przez kilka lat pracowała w poradni dla kobiet, gdzie odkryła, że ​​kobiety, które zgłosiły deportacje, pochodzą z obszarów, w których znajdują się kopalnie. „Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy z połączenia” - mówi. W regionie, który ONZ nazywa „najbardziej niebezpiecznym krajem na świecie dla kobiet”, mało kto pyta dlaczego.

Zapytała Thérèse. Pojechała do tych wiosek. Wioski, w których zgwałcono prawie każdą kobietę. Mówiła do nich. Słyszała historie kradzieży. Zaczęli szkolić lokalnych pracowników socjalnych, aby mogli wyjaśnić na placach wiejskich, dlaczego dobrze jest zmierzyć się z ich historią. Kobiety, których rany nie poprawiły się dwa, trzy lata po gwałcie, zostały zabrane do szpitala w Bukavu. Dla wielu po raz pierwszy ktoś wziął fizyczny ból był pierwszym krokiem w uzdrowieniu.

Teresa Mema i katolicka organizacja Justice and Peace, dla której pracuje, założyły ośrodki urazowe w 16 wioskach w dzielnicy Walungu na południe od Bukavu w ciągu ostatnich pięciu lat. W każdej pracy dwóch pracowników socjalnych, kobieta i mężczyzna, pomaga kobietom odzyskać zaufanie do mężczyzn. Centra nazywa się po prostu „Center d'Ecoute”, miejscami słuchania. Gdy pracownicy socjalni utkną, dzwonią do Teresy, ponieważ najprawdopodobniej znajdą dostęp do kobiet. Czekając, siedząc obok nich, z ręką na ramieniu.

Co miesiąc odwiedza ośrodki z Bukavu, ale podróż trwa pół dnia w porze deszczowej. Pozostaje na noc, ponieważ jest zbyt niebezpiecznie być w samochodzie w ciemności, a nawet na drodze. Jej mąż Théophile troszczy się o trójkę dzieci, są one od siedmiu do trzech. Ma pracę biurową i pracuje nad wsparciem Teresy. Jeśli zapytasz go, czy to pasuje do jego męskiego wizerunku, wstaje i mówi, że dziękuje jej za to, co robi dla kobiet. „W tym kraju jest wiele problemów, ale także trochę spokoju”, mówi, patrząc na Teresę. „Dlatego wszyscy wciąż żyjemy”.

Po lewej: nazwiska buntowników na ścianie w wiosce Kaniola | Po prawej: Cinog'erwa M'lwakasi i jej syn Daniel. Została również porwana, jeden z buntowników powiedział jej żonie. Po 8 miesiącach była w stanie uciec i miała szczęście: znalazła mężczyznę, który ją poślubił, mimo że ma dziecko od gwałciciela.

© Claudius Schulze

Jeden z ośrodków Teresy znajduje się na Kanioli, wiosce, która stała się symbolem wojny rebeliantów, ponieważ poniosła jedną z najbardziej brutalnych masakr cywilnych w 2007 roku. Co najmniej 29 osób zostało zabitych podczas snu, z bagnetami i toporami, wiele zostało porwanych, podczas gdy żołnierze kongijscy i jednostki ONZ znajdowali się w pobliżu i nic nie zrobili.

O Kanioli żałoba wisi jak mgła po deszczu nad zielonymi górskimi zboczami.

Ponad 700 kobiet przyszło do Centrum Traumy, prawie każdy został zgwałcony. Co najmniej co druga kobieta, według szacunków Teresy, musiała pracować w kopalniach. O Kanioli żałoba wisi jak mgła po deszczu nad miękkimi zielonymi górskimi zboczami. W środku wsi leży „Place des Martyrs”, ośmioboczna kaplica na wzgórzu obok kościoła, jeszcze nie do końca wykończona. Szybka kongijska muzyka taneczna wyciąga z pudeł głównej ulicy z kartą telefoniczną, ubraniami i stojakami na owoce, kapłan biegnie, trzyma w ręku teczkę, dokumentację przemocy. Gładzi krawędź dłoni na kserowanych stronach listami i zdjęciami. Jeden pokazuje stopę, z której wycięto ciało, kapłan wykonuje gest, który prowadzi do ust.

Każdy, kto ma martwą osobę, może dodać swoje nazwisko do listy, a artysta z tego obszaru zapisuje go na czerwono na ścianie kaplicy. 287 imion, czasami „mari”, „fille” lub „bébé” za nim, mąż, córka, dziecko. 287 zabitych, o których wiadomo, że 3162 osób znajduje się w dokumentach kapłana, zostało uprowadzonych od 1996 r. Z Kanioli i okolicznych wiosek. Szacuje, że 40 procent wciąż nie ma. Ponad 1300 osób. Gdzieś w buszu.

Thérèse Mema powiedziała Meike Dinklage, że czasami życzy sobie samej terapeutki. „Wiem, że go potrzebuję, kiedy już nie mogę czuć litości” - mówi. Tylko: W Kongu nie ma trenerów.

© Claudius Schulze

Czasami porywacze żądają okupu, potem społeczność płaci, obawiając się, że rebelianci mogą wrócić. Albo uprowadzeni pochodzą z rodzin, które zarobiły trochę pieniędzy w kopalniach. Od biednych domagają się krowy, „nie możemy policzyć, ile krów rozdaliśmy” - mówi kapłan.

Kilka dzieci ze wsi wymyśla swoje zeszyty w rękach. Chłopiec wślizguje się do drzwi kaplicy, jego mundurek szkolny, biała koszula, niebieskie spodnie, otwarte szwy. Mówi, że jego babcia jest wśród zmarłych, została uderzona kamienną twarzą. Nazywa się La Vie, życie, jego dziadek go podnosi, ojciec też nie żyje, nie widział matki od pięciu lat. Mówi, że pracuje w kopalniach. Teresa zna rodzinę, cicho wyjaśnia, że ​​matka pracuje jako prostytutka w górniczej wiosce. Chłopiec patrzy na nią, słowo istnieje również w jego języku.

Nikt tak naprawdę nie wie, kto jest właścicielem wielu kopalń w południowym Kivu. Niektórzy wydzierżawili rząd międzynarodowym firmom. W innych, tak zwane grupy samopomocy przejęły kontrolę - grupy, które nie aktywnie łupią, lecz bronią kopalni siłą broni. Niektóre kopalnie są otwarte dla wszystkich. Tam, gdzie dokładnie znajdują się w rozległym, zielonym krajobrazie górskim, trudno jest dostrzec, że „moja” często określa region. Wchodzisz w góry na pół godziny i wkrótce po każdej turze spotykasz ludzi, którzy pukają do kamieni, kopią tunele lub trzymają blaszane patelnie w rzekach i szukają między innymi wolframu w ciemnym pumeksie, szczególnie twardym metalu na alarm wibracyjny, gdy telefon komórkowy potrzebuje. Około dwóch milionów Kongijczyków z całego kraju jest w drodze, poszukując minerałów na własną rękę w Kivu. Opuszczają swoje pola odłogiem i samotnymi rodzinami od miesięcy i wolą polegać na szczęściu. Noszą szmaty i połamane buty, wyglądają jak niewolnicy, nie inni, ale nadziei.

Niektórzy uważają, że Coltan kopie dziurę w toalecie. Inni po prostu kopią na poboczu, zaczynają rano, a wieczorem dziura jest zaimprowizowanym tunelem, z którego trzech lub czterech mężczyzn i dzieci wspina się z tanimi plastikowymi reflektorami, gdy samochód pośrednika czatuje: mężczyźni z butami i nitami, worki wypełnione nogami , Kupują codzienny plon od górników, jeśli taki istnieje, i sprzedają je dwa razy więcej na pobliskim rynku w Kankindie, gdzie kupcy przeważają złoto na złotej monecie z kongijskimi monetami, a dzieci zamiatają brud po zamknięciu rynku Mam nadzieję znaleźć w nim trochę złotego pyłu.

Teresa Mema idzie do tych kopalni, pyta kobiety i dzieci o okoliczności ich pracy, czasami mężczyźni podążają za nią, mówią, że są żołnierzami i żądają od niej pieniędzy. Wieczorem wraca do Burhale i wprowadza się do pokoju w pensjonacie kościoła, łóżko, wiadro gorącej wody.Potem wykopuje swoje mobilne pudełka, podłącza odtwarzacz CD i słyszy ballady lub kongijski pop.

Rachel czasem się gniewa w nocy. Kiedy leży z dziećmi w swojej dziurawej chacie, w porze deszczowej, jest zimna i lepka, a ona nie może spać, bo jest tak zimna. Potem myśli: ożeniłem się z mężem w kościele. Miałem rodzinę. Teraz sąsiedzi wskazują na mnie palcami. To wszystko dzięki tym ludziom. I z powodu tych kamieni.

Piekło uzależnień. "Tego doświadczyłam nie raz" (Może 2024).



Congo, Rachel, Eksploatacja, Konflikt, Smartphone, Rwanda, Bukavu, Zielona energia elektryczna, Samochód, Afryka, Metal, Kenia, Azja, Helikopter